Ludzie… Rodzina mnie dobija…
Jakiś czas po zaręczynach pomyśleliśmy, że czas zabrać się za ślub i wesele. Chcieliśmy małą, kameralną imprezę – bez finansowej spiny, na około 30 osób. Wolimy oszczędzać na mieszkanie plus zapraszanie osób, które widziało się 10 lat temu i nie ma się z nimi kontaktu jest dla nas bynajmniej dziwne…
To rodzicom się nie spodobało! A ciotka Klotka, a chrzestna twojego kuzyna, a sąsiad u którego córki na weselu się było – wszystkich trzeba zaprosić. Bo zobowiązania! Rodzice narzeczonego mieli już nawet listę na prawie 100 osób….
No to pytanie, a jak za to zapłacimy ?- Rodziny zadeklarowały, że się dorzucą…
Już nam się to nie spodobało, bo kłóci się to z naszą wizją normalnej, kameralnej imprezy ale jeszcze uleglismy…
Kolejny problem – sala. Chcieliśmy coś prostego, nowoczesnego. Jak coś podoba się nam, to nie podoba którymś rodzicom i już pretensje, że faworyzujemy drugich rodziców, że nie tak nas wychowywali…
Namówiona przez świadkową byłam w tylko jednym salonie sukien ślubnych. Moja mama i przyszła teściowa skakały sobie do gardła z opiniami i „niby konstruktywną krytyką”. Świadkowa, najlepsza przyjaciółka, bała się odezwać!
Tato i teść na szczęście tylko siedzą (pod pantoflami) swoich żon, ale pomimo naszych próśb, żeby przystopowali swoje wybranki, nic to nie dało.
Pękło w moim narzeczonym coś, gdy jego mama powiedziała „ale my za to płacimy i tak ma być”.
I do czego doszło? Wczoraj mieliśmy cywilny. Jesteśmy po ślubie, o którym wiedzieli tylko świadkowie (najlepsi przyjaciele). To będą straszne święta, gdy już powiemy rodzinie, ale mimo wszystko mam satysfakcję, że postawiłam na swoim. Była mała, kameralna impreza na cztery osoby :P.